Nietypowe powitanie na lotnisku
Wyobraźcie sobie taką sytuację: mieszkacie za granicą i czekacie na odwiedziny znajomych. Tak się składa, że chcecie i możecie odebrać ich z lotniska. Super! Czeka was cały tydzień wspólnego zwiedzania, wieczornych pogaduch, picia wina, jeżdżenia w różne miejsca, miło spędzony razem czas. Dodatkowo przylatują w dniu waszych urodzin. Taka przemiła sytuacja miała miejsce kilka lat temu. Tak jak i dzisiaj, mieszkałam wtedy w Gruzji. Po zakończonym sezonie pilotowania wycieczek, zimą zamieszkałam w Rustawi (miasto pod Tbilisi; odległość od Tbilisi to ok. 30 km; od Kutaisi ok. 270 km), gdzie odbywałam wolontariat europejski w lokalnej organizacji, pracując z dziećmi.
Gruzja nie jest jakoś bardzo daleko od Polski, więc podróże pomiędzy tymi dwoma krajami nie są szczególnie trudne. Ja kilka razy do roku jeżdżę do Polski (przynajmniej na święta), więc moja tęsknota za Polską i ludźmi tam nie jest zapewne tak duża jak ludzi, którzy mieszkają np. w Stanach Zjednoczonych. Niemniej, zawsze jak ktoś mnie odwiedza w Gruzji to strasznie się cieszę. Nie inaczej było owej zimy, kiedy mieszkałam w Rustawi. Cieszyłam się tym bardziej, że odwiedziny przypadały akurat w moje urodziny, a odwiedzić mnie miał mój brat z przyjaciółką. Ona już wcześniej w Gruzji była, brat nie i była to jego pierwsza wyprawa na wschód od Polski. Ona zna rosyjski, on nie. To kilka informacji, które może istotne nie są, ale mają pewien wpływ na dalszy ciąg tej historii.
No więc przyszedł ten dzień kiedy mieli wylatywać Polski. Loty zimą były w bardzo atrakcyjnych cenach, kiedy wybierało się przelot Wizzairem, który ląduje w Kutaisi. Nie pamiętam dokładnie, ale lądowanie było około 6-7 rano czasu gruzińskiego. Dostać się z Rustawi, a raczej z Tbilisi do Kutaisi o tej porze nie jest aż takie trudne. Można wybrać Georgian Bus, który jest przewoźnikiem transferowym i jest dokładnie dostosowany pod godziny wylotu Wizzaira, albo złapać na ostatnią marszrutkę, która jedzie z Tbilisi do Zugdidi. Marszrutka i tak przejeżdża obok lotniska, więc można tam bez problemu wysiąść. Na lotnisku i tak się jest wcześniej, więc trzeba coś ze sobą zrobić. O tak nieludzkiej porze (3-4 nad ranem) jest to najczęściej spanie.
Trasa z Tbilisi na lotnisko w Kutaisi to jakieś 4 godziny. Po takim czasie spędzonym w marszrutce, gdzie całkiem smacznie sobie spałam, dotarłam na lotnisko. Mniej więcej 3 godziny przed planowanym lądowaniem samolotu. Wciąż zaspana i zmęczona postanowiłam te kilka godzin przeznaczyć na sen. Dużym plusem lotniska w Kutaisi (w Tbilisi również) jest to, że są one otwarte całą dobę i jak trzeba to można się tam przespać. Nie tylko siedząc na krześle; można się gdzieś rozłożyć i spać na leżąco – nikogo to w zasadzie nie dziwi i nikt nam nie zwróci uwagi. W Kutaisi sytuacja dla potencjalnych śpiących jest o tyle korzystna, że na lotnisku są tak jakby kanapy, a nie krzesełka. Są one duże i szerokie. Ogólnie: jest dużo miejsca, żeby się po prostu położyć. Jak łatwo sobie wyobrazić spanie na leżąco, a nie na siedząco, w środku nocy, będąc zmęczonym, pozwala na całkiem dobre i mocne spanie.
Dla mnie właśnie takie było. Bardzo. Znalazłam odpowiednie miejsce, pod głowę podłożyłam plecak – względy bezpieczeństwa, ale i komfortu spania, nastawiłam budzik na odpowiednią porę przed lądowaniem samolotu z Polski i pogrążyłam się błogim śnie. I nie, nie wydarzyło się to, co może niektórzy z was podejrzewają. Budzik zadzwonił, a ja go usłyszałam, wyłączyłam i się obudziłam. Przecież wiedziałam, że trzeba wstać – goście przylatują!
Wstałam i całkiem rozsądnie udałam się pod tablicę informacyjną, żeby zobaczyć czy samolot już wylądował, czy wszystko według planu. I tutaj nastąpił błąd Matrixu. Widocznie trzeba było się napić kawy, albo chociaż zimnej wody po przebudzeniu. Zamiast popatrzeć na przyloty, ja patrzyłam na odloty. Niektórych z Was to może dziwić, jak można być aż tak nieogarniętym. Ale lotnisko w Kutaisi wciąż jeszcze jest bardzo małe, więc jest jedna sala odlotów i przylotów i tablica informacyjna jest wspólna. Trzeba po prostu czytać ze zrozumieniem i zwracać uwagę na ISTOTNE szczegóły. W roztargnieniu łatwo popełnić błąd.
Wiecie jak to jest, samolot przylatuje z Warszawy do Kutaisi, chwila przerwy i wraca z nowymi pasażerami do Polski. Pomiędzy lądowaniem a odlotem jest jakieś 40-50 minut. Nie dużo, a jednak… Dla śpiącej osoby, która tak ogólnie lubi pospać, to dużo. No więc jak sprawdziłam godzinę i okazało się, że samolot ląduje za ok. 40 minut (tak mi się wydawało), to postanowiłam ten czas przeznaczyć na drzemkę. Znowu: odpowiednie miejsce, plecak pod głowę, budzik (a jakże!! Żeby przypadkiem nie zaspać) i do spania.
Jakże duże było moje zdziwienie, kiedy zamiast budzika usłyszałam „Anka, Anka!” i potrząsanie za ramię. Przez chwilę byłam przekonana, że to bardzo realistyczny sen. Nie był. Nie był to sen. Przyjaciółka z bratem znaleźli mnie leżącą, śpiącą jak zabita na kanapie na lotnisku. Nie znaleźli mnie tak od razu po wyjściu z hali przylotów. Nic dziwnego, że mnie wypatrywali wśród ludzi czekających na swoich bliskich, ponieważ obiecałam, że będę. Nie znaleźli znanej im twarzy, więc postanowili wyjść na zewnątrz, myśląc, że może tam czekam. Nie zdążyli się nawet rozejrzeć, jak dopadła ich grupa taksówkarzy proponujących podwózkę, dokąd tylko by zechcieli. Kto był na tym lotnisku z łatwością sobie to wyobrazi. Weźmy pod uwagę, że przepychający się między sobą taksówkarze dopadli dwójkę, która w ogóle nie myślała o szukaniu transportu, bo przecież miał na nich ktoś czekać na lotnisku. Ktoś – rodzona siostra i przyjaciółka. W dodatku jedna z tych osób nie zna rosyjskiego w ogóle i nie za bardzo rozumie co się dzieje.
Przypomnijcie sobie swój pierwszy raz w Gruzji, albo w innym wschodnim, postkomunistycznym kraju. To nie tak, że chcę je wszystkie wrzucać do jednego wora, ale chyba się ze mną zgodzicie, że panuje w nich inna atmosfera i inne zwyczaje niż w Polsce. Przy pierwszym spotkaniu człowiek jest zdziwiony, onieśmielony, zagubiony. Potem się oswaja i zaczyna lubić ten zgiełk i chaos. Ale na początku jest ciężko.
Mogę sobie tylko wyobrazić zdziwienie mojego brata, stojącego pośród taksówkarzy polujących na klienta (byliście na lotnisku w Kutaisi? Tak? To na pewno rozumiecie). Raczej nie tego się spodziewali, po tym jak obiecałam, że będę czekać na lotnisku.
Na szczęście nie dali się namówić żadnemu miłemu i przekonywującemu taksówkarzowi i wrócili do środka budynku. Lotnisko jest tak małe, że nie zajęło im dużo czasu, aby mnie zlokalizować. Opisując mi tę sytuacje, powiedzieli, że zobaczyli COŚ zawiniętego w kurtkę, co mogło być mną. I to rzeczywiście byłam ja i w tym momencie nasze historie się łączą. Szczęśliwie się odnaleźliśmy, a raczej oni odnaleźli mnie. Ja nawet nie wiedziałam, że ktoś kogoś szuka…
Jaka ja byłam zaskoczona! Przez chwilę nie wiedziałam jak to się stało, jak to możliwe i o co chodzi. Po chwili zrozumiałam jak do tego doszło i że pomyliłam godzinę lądowania z odlotem. Było mi głupio oczywiście, ale śmiechu było jeszcze więcej. Niby nie planowałam powitania z transparentami, balonami i kwiatami, ale tak sobie myślałam, że po prostu złapie ich zaraz po wyjściu zza drzwi i radośnie powitam w Gruzji. A tu taka porażka. Od razu dodam, że wyjazd mimo średnio udanego powitania był bardzo udany 🙂 Swoją drogą i tak dobrze, że wydarzyło się to czekając na moich bliskich, a nie na grupę turystów. Opatrzność nade mną czuwa.
Chciałam tylko dodać, na wszelki wypadek, żeby nie psuć sobie reputacji, że jest to jedyna taka sytuacja w moim życiu 😉 Żeby nikt nie pomyślał przypadkiem, że to mój numer popisowy. Postanowiłam się nią podzielić, bo jest dosyć zabawna i jest wyjątkiem w moim lotniskowym portfolio. A tych powitań na lotnisku, i zawodowych i prywatnych, już trochę było.
Może ktoś chce się podzielić swoimi lotniskowymi wpadkami? Na pewno jakieś były 😉 Na szczęście po upływie czasu są one najczęściej zabawnymi wspomnieniami.